Prowadząc sobie konwersację wieczorowo-nocną na fb, ustaliłyśmy z koleżankami, z których jedna fotografię powyższą zrobiła, a druga inwencją twórczą i pięknym imieniem Kika okrasiła, że wyjdzie nam z tego temat na bloga Rożanki, więc patrząc na ową fotografię nie oczami, a czymś zupełnie innym, widzę, że widniejące na niej drzwi mogą zaprowadzić mnie ... dokąd tylko zechcę, jeśli tylko... zechcę.
Dziesięcioro drzwi różnego koloru: troje w odcieniu fioletowego różu, dwoje zielonkawych, troje niebieskich, a tylko po jednym w wyraźnie się odcinającej barwie - czerwieni i żółci, różną interpretację metaforyczną podpowiadać mogą...
Wybierając fioletowe, wejdę zapewne do domu, w którym panuje surowa grzeczność i obowiązkowy five o'clok oraz sztywne zasady, których pod żadnym pozorem złamać nie wolno... To najprawdziwsze "American beauty", gdzie przy muzyce poważnej przy eleganckim stole zasiada się do zdrowego obiadu, a bohaterowie idealnie odgrywają swoje role: dbającej o dam matki i żony, choć pod jej skórą krew buzuje tak, że gorąco się robi od samej o tym myśli; grzecznej, w odpowiednich granicach zbuntowanej nastolatki, walczącej ze złością do całego świata, choć w gruncie rzeczy pragnącą prawdy i miłości; i wreszcie safandułowatego ojca, z którym nikt się nie liczy, bo i po co, skoro on nic nie może, a na widok koleżanki córki dostaje ślinotoku tak widocznego, że aż żenującego. Za fioletowymi drzwiami jest zatem, według mnie, świat, w którym nie dałabym rady oddychać, jednak zależnie od odcienia, zmieniać się może natężenie panującej wewnątrz surowości, fałszu i pozerstwa. To zdecydowanie nie jest miejsce dla mnie...
Uchylając drzwi niebieskie, mogę spodziewać się bohaterów z filmu "Underground" Kusturicy i prawie słyszę bałkańskie rytmy Bregovicia i widzę suto zastawione weselne stoły - tutaj bawią się od zmierzchu do świtu i od świtu do zmierzchu Tak, jest tam nieprzewidywalnie i wesoło, wszyscy tańczą, śpiewają i mocno żyją w wykreowanym przez siebie świecie, nie do końca korespondującym z tym, co na zewnątrz :-) Tu by mi się chyba podobało, wziąwszy pod uwagę fakt nieprzewidywalności mojego rzeczywistego tu i teraz :-) i niekorespondowaniu z nikim i niczym z zewnątrz :-), jednak pójdę dalej, bo hałas na dłuższą metę jest nie do wytrzymania...
Czas na drzwi zielone, skrywające duchy nadziei... Snują się lekko po zakamarkach i ocierają łzy domownikom, którzy melancholijnie spoglądają przez okna na zewnątrz, tęskniąc za nieobecnym, niewyczuwalnym, eterycznym, czego nazwać ani umieją, ani chcą... Jest im dobrze zamkniętym w świecie ułudy, rozmazanym, niekonkretnym, a pełnym nadziei, nieokreśloności i ze światełkiem w tunelu, do którego najlepiej nie iść, bo im bliżej by się było, tym większy strach, że trzeba by opuścić to, co tak dobrze znane, a dzięki temu, tak bezpieczne... Zamykam te drzwi i więcej tam nie zajrzę... Cisza na dłuższą metę jest niebezpieczna, prowadzi do szaleństwa.
Zaglądam za następne o bladej barwie słonecznej i spodziewam się ludzi o temperamencie włoskim, ale nieco już wyblakłym, bazującym bardziej na wspomnieniu tego, co było i odeszło, niźli na tym, co faktycznie jest do osiągnięcia. Tutaj pobrzmiewają echa z przeszłości, ale przyszłości nie ma żadnej, jakby nikt jej nie oczekiwał i niczego od niej nie chciał, a jutro, jeśli tylko nadchodzi, budzi zdumienie i niechęć, że nie jest takie, jak wczoraj, przysiada sobie więc cichutko w kącie, pozwalając się panoszyć przeszłości i prawie niezauważone, znika... Tutaj też bym się nie odnalazła, przejdę więc sobie do następnych o barwie krwi i...
... tutaj już pewnie zostanę, bo ludzie najprawdziwsi, czujący i przeżywający każdą chwilę tak mocno, że w ustach czuć ten charakterystyczny słodkawy smak... Tutaj wszystko jest wyraźne i szczere - miłość i nienawiść siedzą przy stole, z zapałem grając w pokera, a rozpacz tańczy walca z rozkoszą, prowadząc do szalonego katharsis, po którym bohaterowie umęczeni, ale szczęśliwi kłaniają się samym sobie, dziękując za życie i trzymając innych za ręce... Patrzą z odwagą w przyszłość, nie rozpamiętują przeszłości i żyją z całych sił... Tutaj będzie mi dobrze, bo lubię czuć moje bijące serce i słyszeć szum przepływającej krwi, lubię wiedzieć, kto mnie kocha, a kto nienawidzi i sama tego nie ukryję, choćbym nie wiem jak bardzo chciała...
Wchodzę i zamykam za sobą czerwone drzwi... idę, muszę się przecież przekonać o słuszności bądź niertafieniu w wyborze - obie możliwości współistnieją od zawsze, niezależnie od tego czy w ręku trzymam pierwotną maczugę, czy nowoczesny tablet... Jak każdego dnia, jak codziennie, od wieków, jak my wszyscy... O jednym jednak będę pamiętać, że do żadnych z tych drzwi nie pasuje ani jeden klucz świata, więc, jeśli tylko poczuję, że to nie moja bajka, po prostu wyjdę i wybiorę inne, bo choć na fotografii jest ich tylko dziesięć, to po drugiej stronie zdjęcia wybór jest kompletnie nieograniczony :-)))
I niech nam się tak właśnie żyje aż do skończenia świata albo i dłużej :-)
P.S.
Tak trochę mało dziś o rogach, ale nie samymi rogami Rożanka żyje, szczególnie ciemną nocą, stojąc przed dziesięciorgiem tajemniczych drzwi ;-)))