Pani Irena Kwiatkowska na pewno nie darowałaby mi takiej profanacji tej ślicznej piosenki, ale wziąwszy pod uwagę Jej poczucie humoru, mogę mieć nadzieję, że patrzy na mnie z góry z pobłażliwością właściwą wielkości :-)))
Dlaczego roztańczone? Bo widzę je już wszędzie w odróżnieniu od męża mego rożanego, któremu wciąż mało i mało i pędzi, i gna jak Polska długa i szeroka w poszukiwaniu tego skarbu. I dobrze, bo gdybyśmy mieli w gorączkowej tej malignie przebywać razem dłużej niż 10 minut, jedno z nas niechybnie w podróż by się wybrało, ale w zaświaty... A nuż i tam poroże nikomu niepotrzebne się wala po niebiańskich kątach i można by sposób jaki znaleźć na przeteleportowanie ich stamtąd tutaj ;-)
Całkiem jednak poważniejąc w obliczu kryzysu sezonowego, który znowu zaskoczył był nas swoim nadejściem niespodziewanie wczesnym (pogada, ach, ta pogoda i jej wybryki...), stwierdzić należy, że faktycznie jelenie pogłupiały zupełnie i zrzucają swoje korony, kielichy i inne cuda gdzie się da, a fachowcy od tropienia zwierzyny dzień w dzień od świtu po lasach się uganiają, ażeby trofeum do domu przytargać i w oczy spóźnialskich i zasypialskich pokłuć niby od niechcenia i niby niechcący środkiem ulicy zdobycz targając.
A ileż później przy okazji spotkań lada jakich przechwałek a opowieści o rozmiarach i wagach... Myślałby kto, że tury się po lasach polskich uganiają albo i bizony jakie, że to takie ogromne wszystko i ciężkie, że ani uwierzyć, ani pojąć... Jak, nie przymierzając, wędkarze, u których także samo węgorze anakondy przypominają, a szczupakom szczęki jak u rekinów rosną... Takie to baśnie i legendy krążyć teraz będą przy spotkaniach wieczornych i ucichną dopiero gdzieś w okolicach czerwca, gdy znów świat wróci na swoje miejsce, a jelenie na głowach będą nosić wieńce najnormalniejsze pod słońcem, no chyba, że o fermy hodowlane przypadkiem zahaczymy i poprzyglądamy się porożu pędzonemu paszą i antybiotykami albo i hormonami wzrostu... Co to się, panie, teraz na świecie wyprawia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz