wtorek, 28 stycznia 2014

Inauguracji ciąg dalszy czyli perypetie Rożanki nie/codzienne ;-)

     Rożanka, co chyba dość celnie mi się udało wymyślić, to ja - żona tak zwanego przez wszystkich sprzedających zrzuty - Rogacza ;-) bez żadnej ansy, ale za to z zawsze takimi samymi, jednoznacznymi skojarzeniami, czego nigdy szczególną estymą nie obdarzyłam i najpewniej już nie obdarzę. Rzeczony Rogacz obecnością w domowych pieleszach nie grzeszy, natomiast kapcie, choćby nie wiem, jak wygodne, zawsze go mocno uwierały, cisnęły i przeszkadzały, co najczęściej skutkowało i nadal skutkuje u mnie syndromem żony marynarza, tzn. jak go nie ma, to się tęskni, a jak się już pojawi, to ma się ochotę najdalej po dniu jednym przekręcić go przez maszynkę do mięsa lub utlenić, a najlepiej w magiczny sposób zdematerializować. 
     Jako się jednak rzekło, nieobecność męża w domu tudzież zakładzie pracy jest wprost proporcjonalna do mojej w nim obecności i tu już zaczyna być mocno wesoło, szczególnie wziąwszy pod uwagę fakt bycia kobietą wyzwoloną (nie mylić z definicją użytą przez Wojciecha Cejrowskiego w programie z Frytką, którą był potraktował wówczas naprawdę nieładnie i choć Cejrowskiego bardzo lubię, to zachowanie wobec kobiety wydało mi się wówczas, delikatnie rzecz biorąc, kompletnie nie na miejscu), a co za tym idzie pracującą w godzinach ustalonych i niezmiennych, czego mąż mój ulubiony żadną miarą i w wyniku jakichkolwiek tłumaczeń pojąć nie może, nie daje rady i nie jest w stanie prawie tak samo, jak ja prawideł matematycznych. Jest to więc przyczyna ustawicznych waśni, niezgody, kłótni burzliwych prawie o rękoczyny się ocierających, bo nie lubię, gdy mi ktoś, choćby nie wiem, jak bardzo kochany, brak dobrej woli zarzuca w chwili, kiedy czuję się jak w imadło schwytana bez ruchu żadnego i o każdy oddech walcząca. Z reguły staram się grzeszyć asertywnością i długo tłumaczę, że czegoś w wymaganych przez małża godzinach w żaden sposób nie dopilnuję, bo w pracy będę, dzieci uczyć idę - powiadam - i widzę oczy rosnące w niemym zadziwieniu i podziwu się prawie spodziewam, o uśmiech wyższości się kusząc i co w zamian otrzymuję, co mnie z kolei z oczekiwania na zachwyty wyrywa? Otóż przyziemne, plebejskie prawie - Ale co mnie to? Czy ja ci uczyć dzieci zabraniam, a ucz ty sobie ile chcesz, ale dbaj o to, co chleb w domu zapewnia, a nie tylko waciki do tych twoich kremów przeróżnych, co się od nich półka w łazience załamała i tylko głowę mi suszyłaś, żebym ją naprawił.  
No i cóż mogę na takie dictum? A o tym w kolejnym poście :-)))

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Inauguracyjny post :-)))

     Jeszcze nigdy nie pisałam niczego, co czytałby ktoś, kogo nie znam, poza nauczycielem języka polskiego, ale to było bardzo dawno, więc nieprawda. Teraz moda nakazuje bloga prowadzić, jeśli ma się firmę, więc będę prowadzić i ja, choć firma mężowska zdecydowanie bardziej niźli moja jest ;-)
     Zajmuję się głównie pracą w szkole, ale nie jest to profesja całkowicie dominująca moje życie, ponieważ ową determinantą są... rogi :-) Może i te symboliczne też, ale przede wszystkim zdobiące głowy jeleni, danieli, kozłów i łosi zanim zostaną gdzieś w lesie zrzucone a później znalezione przez wytrawnych poszukiwaczy tego leśnego złota :-)
     Ponad dwadzieścia lat dzielę życie nie z moim mężem, a z rogami właśnie i wszystkim, co się z nimi wiąże - meblami, żyrandolami, kinkietami, świecznikami i całą masą przedmiotów, które wymyślił sobie Król Maciuś I czyli mąż mój ulubiony lub też nasi Klienci.
Więcej będzie później, co jest jasne, bo jako się rzekło, bloga inauguracja nastąpiła była właśnie :-) (fanfary słychać w tle-tadadadadam!!!!!) ;-)